Minęły dwa tygodnie od pamiętnej (bądź nie) nocy sylwestrowej. Zdjęcie z tej jakże obficie zakrapianej imprezy pojawiły się wcześniej ale komentarza jakoś ni dudu. W zasadzie opisze dwa zdarzenia.
Noc sylwestrowa.
Jak wiadomo miało być hucznie, gromadnie i w ogóle zajebiście. Najgorzej wyszło z tym gromadnie. Niektórzy zachorowali innym nie było dane się pojawić. Nie powiem bo kapinkę chujowo wyszło ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie ma winnych - po prostu pech chciał. Pozostaje rzetelna (czyli moja) relacja zdarzeń. Zaczęliśmy jedzonkiem, co by nie zalewać robala na głodnego. Wiadomo, sałatki, kotleciki i w ogóle nektar i ambrozja. Mamo Mańka dziękujemy! Potem gdy towarzystwo się posiliło zaczęli my pić. Ale nie nie, nie będziemy się zbytnio spieszyć bo zegarek nieubłaganie wskazywał godzinne 5,45. Więc pełna kulturka i po wypitym wstępnym piwku rozlaliśmy po strzale z wódeczki. Po odpaleniu kawałka nocy (Mortal Kombat) i usłyszeniu tytułowych słów następowała ceremonialna konsumcja. Nie będę wyliczał sobie strzałów ani innym, ale poszło ich wiele a na tym cholernym zegarku nadal była godzina 5,45. Nieoczekiwanie - wbrew wskazaniom zegarka - z dołu doszły nas głosy, że za chwile północ. Zbierając się w sobie, dzwoniąc do rodziny wyszliśmy na dwór gdzie składaliśmy sobie życzenia i wypiliśmy szampana :) Potem wróciliśmy na górę gdzie skończyliśmy wódkę. Po wódce nastąpił czas amerykańskiej Whisky. Było ostro. W końcu po wspólnych ustaleniach poszliśmy spać.
Mój poranek - przytulony Bobo i seria smsów na komórce :)
Wydarzenie numer dwa: Przyjazd Vira.
Na pewno nie umknęło uwadze wiernych czytelników, że na zdjęciach pojawił się pewien mroczny małpolud zwany Virem tudzież Virem Metal Guru, lub Vir z Miechowskiej vel Niszczyciel Światów alias Turbo Napierdalator. Wszyscy cieszyli się niebywale gdy przyjechał. W moim i Squalla przypadku ten zew szczęścia objawił się porannym zmęczeniem po piciu o 4 w nocy. Matko, jeszcze nigdy tak niewiele powaliło tak wielu. Ale co by nie powiedzieć halo 3 przeszliśmy :D Następne dni upływały pod znakiem wielkiego metalowca z Niemiec. Ekipa znów był kompletna. naprawdę było super i chce podziękować Virowi, że poświęca swój wolny czas, pieniądze i przyjeżdża do nas. Nawet jeżeli kiedyś nie będziesz mógł przyjechać pamiętaj, że tutaj masz rodzinę i zawsze możesz na nas liczyć! Było zajebiście VIR! (możliwe, że ukażą się dodatkowe zdjęcie poświęcone tylko i wyłącznie osobie Martina i jego pobytu w naszym kraju)
Fin.